Powrót do strony głównej Aktualności
Relacja z Polańczyka ArchiwumNowsza notkaStarsza notka

Bezludna "Wyspa"... to na pewno nie była!


Miałem dużą przyjemność uczestniczyć w IV Europejskim Festiwalu Piosenki Żeglarskiej "Wyspa 2002" w Polańczyku. Festiwal odbywał się na wyspie "Energetyka" na jeziorze Solińskim. W doniesieniach prasowych znalazłem informację, że przez 3 dni na "Dużej Wyspie" bawiło się 15.000 ludzi, a imprezie towarzyszyły konkursy maszyn pseudolatających i pseudopływających oraz regaty w ramach eliminacji do Pucharu Polski Jachtów Kabinowych. W piątek każdy chętny mógł wejść na scenę i zaśpiewać żeglarską piosenkę, a wieczorami na wyspiarzy czekały koncerty gwiazd.

Polańczyk jest odległy od Katowic o prawie 400 km - kawał drogi, ale warto było pojechać, nawet tylko na jedną noc. Wiele słyszałem już wcześniej o Polańczyku i "Wyspie" i muszę powiedzieć, że nie zawiodłem się. Sądziłem, że impreza jest mniejsza, ale ku uciesze przewoźników promu na wyspę codziennie przybywało na oko ze 3000-4000 osób plus kilkadziesiąt aut. Prom oczywiście był jedynym łącznikiem ze stałym lądem (za jedyne 2 zł od osoby i 4 zł od samochodu w jedną stronę) tak więc "ferryman" musiał się nieźle obłowić w ciągu tych trzech dni. Ale jak to powiadają, Polak potrafi, i w momencie kiedy na promie pojawiło się więcej osób i powstał zator - kilku panów postanowiło zrobić konkurencję dla promu i zaczęli przewozić ludzi w łódkach wiosłowych po złotówce od osoby. Znaleźli się oczywiście i "księgowi" pośród miłośników szant którzy przeliczając cenę biletu na procent ceny piwa po prostu dostali się na wyspę wpław, wywołując zasłużony aplauz ludzi czekających na przeprawę sposobem tradycyjnym.

Sukces imprezy plenerowej jak zawsze w dużej mierze zależy od pogody i ta szczęśliwie dopisała. W piątek niestety nie byłem na "Wyspie" ale zrobiłem "wywiad środowiskowy" i oto czego się dowiedziałem - jako pierwszy wystąpił Klang, który ponoć zrobił furorę i podbił serca publiczności; po nim zespół Sushi z Krakowa (byłe Perskie Odloty aczkolwiek w mocno zmienionym składzie); później krótko Yank Shippersi, a na koniec Sławek Klupś z zespołem Atlantyda. Koncerty - cytuję: "przeurocze, trwały prawie do 1.00 w nocy - a ekipa zgromadzona pod sceną balowała aż do... porannych szant dla dzieci".

W sobotę - drugi dzień festiwalu - od rana (godz. 11.00) rozpoczęło się śpiewanie. Organizatorzy przewidzieli mikrofon dla dzieci. Wystąpiło ponad 60 dzieciaków tworzących w sumie ok. 30 zespołów. Zasadniczo mali wokaliści śpiewali szanty, jednak nie zabrakło też takich piosenek jak "Niech żyją wakacje, niech żyje pole las...", w każdym razie uciechy było co nie miara. Dzieciaki szalały na tak scenie jak i pod nią, a starsi mogli w tym czasie spokojnie obrócić zimne piwko. Laureatka koncertu dla dzieci zauroczyła wszystkich do tego stopnia, że na prośbę jurorów wybranych spośród publiczności oraz samych widzów, wystąpiła jeszcze raz, wieczorem, w koncercie dorosłych laureatów piątkowego mikrofonu dla wszystkich.

Wiele radości dorosłym facetom ;-) przyniosły "walki piratów", polegające na próbie wykąpania przeciwnika w basenie. Walki odbywały się parami, a obydwaj zawodnicy mieli do dyspozycji ponad 2 metrowe narzędzia zbrodni (maszty od optymistów z włókna szklanego zakończone zbijakiem z pianki). Dla utrudnienia wojownicy stali na deskach serfingowych. Możecie sobie wyobrazić ile uciechy było z tej zabawy, a że woda ciepła, to ostatecznie do wody trafili wszyscy nie wyłączając osoby prowadzącej zabawę... której pomógł w kąpieli ktoś z widzów :)))

Jeśli komuś było za mało wrażeń, to mógł jeszcze spróbować swoich sił w skokach do wody... na rowerze (!), ze specjalnie do tego przygotowanej rampy. Rower dostarczył jeden z miejscowych sklepów sportowych.

Wieczorne koncerty rozpoczęły się od występów laureatów konkursów, potem wystąpiły trzy zespoły, ale za to z dużymi (1,5 godz.) recitalami. Były to: Banana Boat, Yank Shippers oraz Orkiestra Dni Naszych.

Na scenie jako konferansjer szalał znany z niezwykłej żywiołowości i błyskotliwości wokalista, mandolinista oraz bodhranista Yank Shippersów - Bongos czyli Bartek Konopka. Donośny i porywający głos był niczym oliwa dolewana do ognia - rozpalał widownie, zachęcał do zabawy, zapraszał pod scenę. Bardzo szybko rozruszał publiczność.

Dopóki na dworze było jasno, widzowie poukładali się na kocykach, na polance, w bezpiecznej odległości od sceny. Jak tylko słonko zaszło - z kocyków korzystali już tylko ci, którzy... nie mogli już wstać o własnych siłach ;-))). Większość ludzi bawiła się pod sceną lub w jej sąsiedztwie. Oprócz uczty muzycznej można było uraczyć podniebienie smażonymi kiełbaskami z grilla, chlebem ze smalcem (kromki po pół metra! nie wiem skąd oni wzięli taki chleb!), pieczonymi ziemniakami, smażonymi rybami i innymi pysznościami z których najważniejsze jest oczywiście zimne jasne pełne za 3,50.

Pomiędzy występami zespołów szantowych Bongos przeprowadzał konkursy, z których największym zainteresowaniem cieszyły się wybory "Miss Prozerpina - Wyspa 2002". Do konkursu zgłosiły się naprawdę ładne dziewczyny, jednak za każdym ich wejściem na scenę miałem niejasne wrażenie, że ilość fatałaszków na ich zgrabnych ciałach jest... odwrotnie proporcjonalna do czasu trwania imprezy... nie wiem, może upał... a może chęć pozyskania elektoratu... (eeech korki w... oczy albo do masztów się przywiązać panowie) ...tak czy owak, niewiasty te płoche rozpaliły umysły i ciężko było wybrać tę jedyną. Ostatecznie laureatki otrzymały cenne upominki oraz cenną i zupełnie poważną nominację do półfinału wyborów Miss Podkarpacia.

Jeśli chodzi o same koncerty to działo się sporo ciekawych rzeczy. Banana Boat rozpoczął drugi dzień festiwalu, ale wrodzona skromność ;-) pozwala powiedzieć tylko, że dla Bananów był to jeden z bardziej udanych koncertów (choć mamy swoje za uszami - może trochę za bardzo się rozochociliśmy i momentami wyraźnie słychać było te dekoncentrację... za co uszy po sobie i popiołem głowę...) Byliśmy zachwyceni kontaktem z publicznością oraz nagłośnieniem sceny i widowni - akustyk spisał się na medal, a sprzęt, którym się posługiwał, był znakomitej klasy. Organizatorzy tego typu imprez powinni pamiętać, że na różnych sprawach można ciąć (poza gażami artystów oczywiście!!! ;-)), ale naprawdę warto wydać pieniądze na dobrą obsługę akustyczną - to procentuje w postaci udanych imprez, na które ludzie zechcą przyjechać za rok. Bardzo ciepło przyjęła nas bieszczadzka i napływowa (na czas wakacji) publiczność, za co serdeczne dzięki! :-)))

Nareszcie miałem okazję wysłuchać od początku do końca koncertu Yank Shippersów i musze powiedzieć, że choć trudno mnie zachwycić innym rodzajem muzyki niż a'capella (ale to już zboczenie zawodowe), to jednak z dużą przyjemnością słuchałem ich utworów. Byłem pod wrażeniem wielu piosenek ale szczególnie zapadła mi w pamięć ta o Valhalli ("Odyn"). Koncert Shippersów był żywiołowy i rozruszał świetnie publiczność. Co godne uwagi Yank Shippers podczas prawie 1,5 godzinnego recitalu zaśpiewał zaledwie 4 lub 5 piosenek spoza własnego repertuaru - cała reszta to ich autorskie utwory. Podczas festiwalu można było zakupić ich najnowszą płytę, co też rychło uczyniłem.

Po Yank Shippersach wystąpił ODN (Orkiestra Dni Naszych) - nigdy nie miałem sposobności słuchać ich na żywo, a byłem bardzo ciekaw, czym wyjaśnić ich niezwykłą popularność mimo, iż miłośnicy tradycyjnej szanty klasycznej nie pozostawiają na nich suchej nitki, zarzucając im wypaczenie szanty i piosenki żeglarskiej przez jej... elektryfikacje. Jednak publiczność była zachwycona. Ich troje ;-)) pedagogów i jeden archeolog już po trzech pierwszych taktach pierwszej piosenki wydobyli z publiczności coś, czego dawno nie widziałem - barierki ochronne aż zapiszczały z bólu, kiedy tłum ruszył pod scenę... Grają na gitarze, gitarze basowej, "elektrycznej stopie" (odpowiednik największego bębna w zestawie perkusyjnym), tamburynach i skrzypkach. Cały zespół jest bardzo dynamiczny i pełen życia - widać, że świetnie bawi się na scenie. Jednak największe wrażenie zrobił na mnie skrzypek ODNu - frontman zespołu. "Buszujący w scenie" wirtuoz smyczka robił wszystko, by nawet najbardziej leniwe nogi ruszyły w tan... jego własne nogi jednak poniosły go... na kamerę odsłuchową i biedaczysko fiknął koziołka... ku uciesze gawiedzi - na szczęście zaraz wstał i nie zrażony, z lekkim grymasem bólu na twarzy, ze zdwojona energią ruszył do tańca. Z przyjemnością również słuchałem głosu wokalistki - ma naprawdę dobry głos.

By nieco unieść się... na skrzydłach muzyki w drugiej części koncertu skrzypek i basista (dość słusznej postawy) pojawili się z.... latającymi nad ich głowami balonami, z których do wszystkich uśmiechała się... MYSZKA MIKI :-)

Muzyka, którą wykonuje ODN, jest połączeniem szybkiego, ostrego rocka z podparciem rytmicznym "stopy" i klasycznego irlandzkiego folku, a do szanty nawiązuje wyłącznie przez żeglarską tematykę piosenek. Chyba należy powiedzieć wszystkim zatwardziałym miłośnikom tradycyjnej szanty (sobie samemu już to powiedziałem pisząc te relację ;-))) - że RÓŻNORODNOŚĆ jest siłą piosenki żeglarskiej a ODN jest tego najlepszym przykładem.

Można lubić, lub nie, typ muzyki proponowany przez ODN - zespół, który - jak sadzę - nieprędko będzie gościem łódzkiego "Kubryku" czy białostockiej "Kopyści" tak długo jak Jurek Rogacki czy Ela Mińko są Cerberami tradycji ;-), ale nie można nie zauważyć, że na polskiej scenie szantowej elektryfikacja i obecność perkusji stała się już faktem, z którym trzeba się zmierzyć. Wymyka się łatwym ocenom to, co dzieje się w związku z tym w "szantach". Należy pamiętać, że na gitarę basową już prawie nikt się nie boczy - sam mistrz Porębski wykorzystuje ją dłońmi Michała Pańczyszyna podczas koncertów. Czy perkusja i solówki na gitarach elektrycznych zabijają piosenkę żeglarską? Na odpowiedź chyba trzeba będzie jeszcze poczekać.

Można by zadać pytanie: czy szanta klasyczna już umarła? Czy naprawdę już "...nie powrócą na morze stare, smukłe żaglowce..."? "Szantymen! o szantymen! kogo obchodzi dziś twoja pieśń...!? [...] Komu dziś śpiewać ma stary szantymen..."?! (Sailor) Co właściwie jest jeszcze szantą, a co nie? Czy nie czas, by już ponazywać nowe gatunki muzyki żeglarskiej? Może i w naszym przypadku to, co nazwane, przestanie straszyć? Szanta klasyczna, pieśń kubryku i pieśń wielorybnicza, a nawet współczesna piosenka żeglarska to pojęcia, które nagle stały się za mało pojemne by pomieścić wielość synkretycznych, czy wręcz hybrydycznych gatunków muzycznych, z jakimi spotykamy się na festiwalach szantowych. Czy należałoby dodać do terminologii szantowej rock-szantę, folk-szantę i Neptun wie co jeszcze...? Można by zadać pytanie Markowi Szurawskiemu albo Jurkowi Rogackiemu - nestorom polskiej szanty: czy już można użyczać nazwy "szanta" pieśniom, które z pracą nie maja nic wspólnego? Lub pieśniom z akompaniamentem perkusji (konia z rzędem temu co by ja zapakował ze sobą na żaglowiec... i grał na niej po minięciu trawersu główek portu ;-))? Jak uwspółcześnić terminologię, którą posługujemy się w coraz bardziej potocznym znaczeniu - wyrażenie "koncert szantowy" nie gwarantuje już, że usłyszymy na nim szanty klasyczne, tylko najczęściej żeglarski rock, żeglarski folk ... i oby nie żeglarskie disco-szanty-polo-biesiadne..., którym uraczyła nas niedawno TVP2. Czy więc należy się zgadzać na upotocznienie słowa "szanta" jako skrótu myślowego zastępującego cały wór piosenek o tematyce żeglarskiej, rybackiej, wielorybniczej i "okołomorskiej"? Chyba nie mamy wyjścia.

ODN to zespół niezwykle żywiołowy i warto zobaczyć go w akcji nawet, jeśli tradycyjna żeglarska dusza się rwie..., bo to prawdziwy i w dobrym stylu show, którego łakną tłumy, a w domu, po cichutku... płytkę Dzwonów, Refów, Dwudziestek czy starych Tonamów włączyć i wierzyć że żaglowce "...znów wyruszą w przygodę ze swych kamiennych klatek i popłyną przez fale gdzie morze groźną ma twarz...".

Po występie ODNu przyszedł czas na pokazy sztucznych ogni i impreza zakończyła się około 1.00 w nocy. Jednak pierwszy krok na suchym lądzie dane było postawić ludziom dopiero dwie, a nawet trzy godziny po zakończeniu imprezy. Mały prom pomieścił bowiem zaledwie 2 samochody i nie więcej niż 50 osób na raz. Zanim wyspę opuściło 3000 ludzi musiał nastawać już świt... chyba... bo ja byłem jednym z tych spryciarzy, którzy postanowili opuścić wyspę w pierwszej turze (poza tym plecy mam i służbowo... na statek... mogłem się załadować ;-))) Dowiedziałem się, że w poprzednich latach prom kursował tylko jeszcze godzinę po zakończeniu festiwalu - w tym roku kursował całą noc do ostatniego zaGORZAŁego fana szant. Większość ludzi konieczność długiego oczekiwania traktowała z humorem, którego tego wieczora nikomu nie brakowało. Trochę inaczej było ze zmotoryzowanymi - ich cierpliwość była nieco nadwyrężona uzasadnionym strachem o integralność karoserii ;-))) (a szczególnie jej "niezarysowalność" i "niewgniatalność" ;-)))) pośrodku rozweselonego tłumu.

Klimat na tegorocznej "Wyspie" w Polańczyku oceniam jako wspaniały i życzę każdemu, żeby za rok odwiedził to odległe miejsce, bo warto. Jeśli mnie będzie to dane - na pewno za rok tam pojadę. Szczególną cechą odróżniającą "Wyspę" od innych festiwali jest fakt wykorzystania wyspy jako miejsca akcji ;-)) Inne imprezy szantowe odbywają się nad jeziorem, a czasem z dala od niego - tam jezioro macie dookoła. Do tego jeszcze w zasięgu wzroku Bieszczady... Za noclegi płaciliśmy 20 zł od osoby na kwaterze odległej ok. 10 km od Polańczyka, ale dokoła znaleźć można sporo pól namiotowych. Woda, las, szanty, tanie piwo, tysiące uśmiechniętych ludzi, atrakcje związane z przeprawa promową, gorące misski ;-))... czego więcej chcieć?

Na koniec - jak zawsze - uwagi krytyczne, które na początek opiszę cytatem z piosenki "Szczęśliwy Powrót" Anny Peszkowskiej: "Ludzie ech kocham was właśnie w takim ulu ...!!!"

1. Poważnym mankamentem imprezy było niedostateczne - moim zdaniem - zabezpieczenie terenu w ochroniarzy. Organizatorzy sami stwierdzili, że nie spodziewali się takiej ilości rozochoconych miłośników szant. Widać było wyraźnie, że liczba ta przerosła organizatorów. Na szczęście nic złego się nie zdarzyło, ale zważywszy ilość piwa, którą są w stanie wypić żeglarze...;-) mogło być różnie. W przypadku choćby pożaru sądzę, że tłum byłby nie do opanowania. Ochroniarze nie byli zbyt dobrze widoczni - jaskrawe kamizelki to jednak pomysł wart naśladowania.
2. Zdecydowanie w przyszłym roku należy zadbać o pełną kontrolę wjazdu samochodów na podjazd do promu - konieczny jest szlaban od strony stałego lądu i trzech panów z UKFkami (jeden na wyspie i dwóch na stałym lądzie - na górze przy wjeździe i na dole przy promie), którzy zapewniliby kontrolowane przepuszczanie aut. Przy podjeździe do promu, tak z jednej jak i z drugiej strony, tworzyły się koszmarne korki i ani w jedną ani w drugą... to rodziło frustracje wśród kierowców, które doprowadzały do nieprzyjemnych potyczek, na szczęście tylko słownych.
3. Na polanie przed sceną zdecydowanie brakowało ławek - nie każdy może siedzieć na ziemi, szczególnie jak już słoneczko przestaje grzać.
4. Sanitariaty... w stanie, którego opis sobie daruję licząc na Waszą wyobraźnię... postuluję zdecydowanie WIĘCEJ TOY TOYów!!! Choćby wstęp na imprezę miał kosztować 1zł na toalety!!!
5. Więcej grzechów nie pamiętam ale niczego nie żałuję!!!
Jam to widział... a com powiedział tom powiedział.

Maciej Jędrzejko


Głównym organizatorem Wyspy jest Radio Bieszczady (na ich stronie - krótka fotorelacja), którego możecie słuchać również w internecie: http://www.radiobieszczady.pl oraz zespół Yank Shippers.

autor Beata Ciszewska (Psyche, nadworny fotograf ;-)), 21.08.2002 r.