Powrót do strony głównej Aktualności
Benefis Starych Dzwonów - to już 20 lat! ArchiwumNowsza notkaStarsza notka

Stare Dzwony...

...komu dzwonią...?
Wiadomo, od dwudziestu lat nam wszystkim :-)
I niech tak zostanie przez następne 20 (i więcej...) lat!
Czego życzymy Im i nam
Redakcja szanty.art.pl


Stare Dzwony

Stare Dzwony - od lewej Michał Pańczyszyn, Andrzej Korycki, Jurek Porębski, Marek Szurawski, Ryszard Muzaj. Za Jurkiem - zespół DNA.

Jurek Porębski

Jurek Porębski patrzy w stronę Marka Szurawskiego.

Jurek Porębski i DNA

Jurek Porębski gra na trąbce. W tle zespół DNA.

Marek Szurawski i Ryszard Muzaj

Marek Szurawski i Ryszard Muzaj


Ryszard Muzaj

Ryszard Muzaj oświetlony na czerwono :-)

Andrzej Korycki

Andrzej Korycki z gitarą.

Stare Dzwony

Stare Dzwony w komplecie z DNA w tle.

Jurek Porębski

Jurek Porębski - patrzy w górę :-)

DNA

DNA - od lewej: Nina, Łukasz, Paweł, Dominika.

Andrzej Korycki

Andrzej Korycki gra na instrumencie Niny - bębnie.

Stare Dzwony

Stare Dzwony - widok ogólny. Andrzej Korycki nadal przy bębnie :-)

Andrzej Korycki

Andrzej Korycki już z gitarą przy mikrofonie.

Marek Szurawski

Marek Szurawski (sądząc z gestu) opowiada o czymś interesującym...:-)

Ryszard Muzaj

Ryszard Muzaj i jego gitara.

Stare Dzwony

Stare Dzwony - widok z góry. Michał i Andrzej z gitarami, Jurek klaszcze, Marek z koncertiną i Rysio z gitarą. W tle DNA.

5 grudnia, w zimny i zaśnieżony wieczór, studio im. Agnieszki Osieckiej w Polskim Radiu zapachniało morzem i wspomnieniami... a także radością ludzi, którzy znaleźli się w tym miejscu o tej właśnie porze, aby pogratulować Starym Dzwonom dwudziestu lat wspólnej pracy artystycznej. Benefis Starych Dzwonów to wydarzenie najwyższej wagi :-)

Stare Dzwony to dziś Jurek Porębski, Marek Szurawski, Rysio Muzaj, Andrzej Korycki i Michał Pańczyszyn. Niegdyś ważną postacią wśród nich był nieżyjący już dziś Janusz Sikorski, autor wielu tekstów. Grywał też z Dzwonami Mirek Peszkowski, a skład tak naprawdę lekko się zmieniał, chociaż zawsze oscylował wokół tych samych osób. To właśnie Poręba, Siurawa, Rysio i Sikor zapoczątkowali to, co dziś dzieje się na scenie szantowej w Polsce. To dzięki nim dzieje się tak dużo - najwięcej na świecie :-) Sami podsumowali to w ten sposób:

"Dwadzieścia lat temu (Poręba twierdzi, że nawet wcześniej) w prywatnym, bardzo intymnym gronie i dla własnej przyjemności zaczęliśmy bawić się w uprawianie "muzyki wód", niechcący stając się kamyczkiem, który pociągnął lawinę. Z prywatnej zabawy wyrósł bowiem prawdziwy "ruch szantowy" z dziesiątkami wspaniałych zespołów i dziesiątkami tysięcy wspaniałej publiczności, co ponoć jest fenomenem światowym. Niezasłużenie, ale czujemy się z tego dumni [...]"

Niewątpliwie prawdą jest, że gdyby nie Oni, dziś nie istniałoby wiele doskonałych zespołów, nie byłoby pomysłodawców tylu festiwali, a piosenka żeglarska nie rozwijałaby się w takim tempie. Stare Dzwony wniosły ogromny wkład w ów ruch szantowy. Nadal są inspiracją dla młodych zespołów, nadal są najgłośniej oklaskiwanym zespołem na występach, najbardziej pożądanymi ludźmi na festiwalach, zarówno jako artyści na scenie, jak i w jury. Mają ogromne doświadczenie - i jako żeglarze, i jako szantymeni.

Czwartkowy koncert rozpoczął się okrzykiem "Sail-Ho! - Żagiel-Ho!" :-) Prowadzący - redaktor Marian Dachniewski - starał się wprowadzić słuchaczy, również tych przy radioodbiornikach, w odpowiedni nastrój. Opowiadał o szantach, morzu i o zespole, choć chyba jednak powinien dać więcej czasu Starym Dzwonom na granie :-)

Na scenie, oprócz Starych Dzwonów, nieźle poczynał sobie żyrardowski zespół DNA. Dwóch chłopców i dwie dziewczyny świetnie śpiewali chórki, wybijali rytm na bębnie i umiejętnie korzystali z "przeszkadzajek". Widać, że nie był to ich pierwszy występ z Dzwonami i że scena nie jest im obca. Wkrótce postaramy się bliżej przedstawić DNA, a tymczasem możecie poczytać o ich nowej płycie "Szczęśliwych wysp...".

Koncert - podzielony na dwie części - trwał w sumie nieco ponad 2 godziny. Pierwsza część, transmitowana przez radiową "Jedynkę", a zatytułowana "Rejs ku Wyspom Szczęśliwym", była bardziej oficjalna, natomiast druga - "Więcej żagli" - w stylu morskich opowieści. Rozpoczął Jurek piosenką "Popłynęli koledzy w rejs". Od pierwszych taktów zrobiło się morsko, balladowo i wesoło, a publiczność, na początku trochę jeszcze onieśmielona, wkrótce zaczęła brać żywy udział w śpiewaniu i wybijaniu rytmu własnymi dłońmi :-) Szantymeni od razu pokazali, że umieją się ze sobą bawić, że żaden ich występ nie jest do końca zaplanowany, bo nie można zaplanować tych wszystkich wtrąceń, dowcipnych pogaduszek i reakcji na niespodziewane wydarzenia. Publiczność nie ma szans przewidzieć, co się stanie za chwilę, który ze Starych Dzwonów zrobi czy powie coś zabawnego i o czym będą dyskutować w przerwie między piosenkami, a nawet w trakcie śpiewania :-) Mogliśmy posłuchać między innymi "Kongo River", "Sally Rockett", "Byle dalej..." Nie mogło zabraknąć "Kei", "Tawerny" czy "Nostalgii". Marek Szurawski wspomniał Stana Hugilla - w tym roku przypada bowiem 10 rocznica jego śmierci. Cała sala odśpiewała dla Stana refren "Fiddler's Green". Wspomnieniom to jednak nie koniec - równie brakującą postacią dla Starych Dzwonów jest Janusz Sikorski (autor m.in. "Nostalgii"), którego nazwisko także przewijało się podczas koncertu.

Marian Dachniewski przytoczył powiedzenie, że na dźwięk dobrej szanty ręce same szukają liny. Zostało to natychmiast zilustrowane przez Stare Dzwony "Florydą" oraz "John Cherokee", była też "Ballada o łotrze", czyli... "Drunken Sailor" :-), a to przy okazji opowiadania Marka Szurawskiego o toastach. Otóż na morzu piło się rum i grog; grog to rum z wodą, wymieszany w stosunku 2:1 niestety na korzyść wody :-) A oto, jakie wznosiło się toasty:
- w poniedziałek - za nasz statek,
- we wtorek - za tych, co na morzu,
- w środę - za załogę, czyli za nas samych,
- w czwartek - za burzliwe morze, żeby byle słabeusz marynarzem nie został,
- w piątek - za stary port,
- w sobotę - za żony i kochanki (oby się nigdy nie spotkały...),
- w niedzielę - za nieobecnych przyjaciół.

Cały koncert był przeplatanką tradycyjnych pieśni morskich z balladami i piosenkami żeglarskimi. Nie obyło się zatem bez "Nie wiem, skąd się wziął", "Bosmanowa bossanowa", "Dzyń dzyń", "Barmanki z Vancouver", ale usłyszeliśmy także "Więcej żagli", "Za rufą Hel", "10 w skali Beauforta", "Randy-Dandy, oh"... Jurek Porębski pokazał się ze swej najlepszej, muzycznej strony - nie tylko grał świetne solówki na trąbce (z nut!), ale także zasiadł do fortepianu :-) Rysio uparł się "zszancić kowboja", Andrzej wyczyniał cuda ze swoim głosem, Michał chwilami zmieniał gitarę na bębenki... Działo się na scenie naprawdę bardzo dużo, a przy pomocy DNA Stare Dzwony robiły sporo hałasu :-) Zabawa była przednia, ale czyż mogło być inaczej na koncercie takich ludzi?

Benefis zakończył się "Pożegnaniem Liverpoolu" i uściskami szantymenów z publicznością, która niemalże wdarła się na scenę. Stare Dzwony zostały zarzucone kwiatami. Jednym z ciekawszych prezentów była beczułka pełna...? No właśnie, pełna czego - niech się zespół Kliper przyzna, bowiem oni właśnie byli ofiarodawcami :-) A Marek Szurawski obiecał wszystkim w imieniu zespołu kolejne 20 lat szant ze Starymi Dzwonami i zamierzamy trzymać go za słowo :-)

Mnie nasunęła się po wszystkim jedna myśl. Dwadzieścia lat to szmat czasu. Ile przez te lata zmieniło się w życiu tych ludzi, ile się wydarzyło, ile mieli smutków i radości, ile razy się ze sobą nie zgadzali, a ile razy wpadali na genialne pomysły? Ile mieli sposobów na własne życie? Każdy z nich jest przecież zupełnie inny, co widać również podczas występu, każdy z nich na szanty, morze, żeglarstwo patrzy z własnego punktu widzenia. Ale mimo tych różnic, mimo dzielących ich odległości, mimo własnego życia rodzinnego, towarzyskiego, zawodowego jednak trwają razem, potrafią znaleźć w gnającej do przodu codzienności czas dla siebie, dla ukochanych szant, dla muzyki, która przecież ich scaliła. Razem udowadniają nam, że nie ma rzeczy niemożliwych, że wystarczy naprawdę chcieć, a chcieć - to móc. Koncerty w różnych składach grywają przecież bardzo często; praktycznie nie ma festiwalu, na którym zabrakłoby przynajmniej jednego z nich; często można ich spotkać w jury różnych konkursów; ich piosenki śpiewa cały świat... A oni w pośpiechu dzisiejszego świata zachowują pogodną twarz i na ich koncertach wydaje się, jakby czas się zatrzymał. Czy to magia, czy równowaga między sprawami ważnymi a ważniejszymi? "Byle dalej, dalej, dalej..."


Jurek Porębski

Jurek Porębski i jego trąbka. Za nim DNA.

Marek Szurawski i Ryszard Muzaj

Marek Szurawski z koncertiną, Ryszard Muzaj z gitarą.

Stare Dzwony

Trzej panowie z gitarami - Michał, Andrzej, Jurek.

Jurek Porębski i Michał Pańczyszyn

Jurek Porębski gra na fortepianie. Z prawej - Michał Pańczyszyn.


Jurek Porębski

Jurek Porębski w otoczeniu zespołu DNA.

Ryszard Muzaj

Ryszard Muzaj. Z prawej - Marian Dachniewski.

Marek Szurawski i Ryszard Muzaj

Zgrany duet - Marek Szurawski i Ryszard Muzaj.

Michał Pańczyszyn i Andrzej Korycki

Michał Pańczyszyn i Andrzej Korycki z gitarami.


DNA

DNA - śpiewają i grają.

Jurek Porębski

Jurek Porębski śpiewa, a w prawej ręce trzyma "przeszkadzajkę" - jajko :-)

Jurek Porębski

Jurek Porębski z trąbką z tłumikiem, gra z nut. Z lewej - Nina z DNA.

 

Zauważyliście zapewne, ze zdjęcia są dokładnie opisywane. Robimy to na prośbę naszych niewidomych Czytelników, którzy też chcieliby wiedzieć, co się na tych fotkach znajduje.

autor Beata Ciszewska (Psyche, nadworny fotograf ;-)), 15.12.2002 r.