Powrót do strony głównej Aktualności
VIII wachta i finał festiwalu "Szanta na Sukces" ArchiwumNowsza notkaStarsza notka

Ostatni etap festiwalu rozpoczął się w czwartek, 20. maja br. występami uczestników poprzednich wacht Szanty Na Sukces. Na zakończenie czwartkowego (acz krótkiego...) koncertowania - na scenie, znajdującej się w Pałacu Zielińskiego (bardzo przyjemna sceneria towarzysząca) zjawiła się Róża Wiatrów i podniosła temperaturę publiczności oraz powietrza o kilka stopni. Wieczór znalazł swój finisz w kieleckim "Galeonie" - gdzie już w bardziej swojskiej i kameralnej atmosferze wykonawcy i pozostali goście festiwalu bawili się jeszcze długo po północy.

Piątkowe "granie" ściągnęło nieco więcej publiczności niż koncerty z poprzedniego dnia. O godzinie 17.00, na tej samej scenie, instrumenty, struny głosowe oraz akustyka rozgrzewały kolejno zespoły, mające wystąpić w finale SzNS. Młode Bra-De-Li po raz kolejny (pierwszy raz "przyuważyłam" to na wrocławskim festiwalu:-), jak zauważam z niejakim zaskoczeniem - na miejsce prób poza sceną wybrało sobie także damską toaletę, gdzie przed lustrami próbowało i uzgadniało niuanse występu. Później dopiero Jaro, piątkowy ZAWIADOWCA Zapasów Piwa, wyjaśnił mi, że może chodzi po prostu o akustykę - lepszą w toalecie niż na scenie...:-)

Po Bra-De-Li - jak Pan Bóg przykazali: już NA SCENIE :-) - stroił się warszawski Draccar, a następnie łódzkie Canoe - wyposażone we wspomaganie skrzypcowe. W przerwach między próbami świat dźwięków na dziedzińcu Pałacyku urozmaicały nam utwory Atlantydy, serwowane przez zapobiegliwych, a także przedkoncertowe improwizacje muzyczne w różnych częściach dziedzińca - popełniane przez konkursowiczów na wszelkich dostępnych instrumentach.

O godzinie 18.00 wyznaczony był teoretycznie początek koncertu konkursowego, ale ze względu na warunki cudownych polskich dróg i rozwijanie rolek z asfaltem na trasie przejazdu pozostałych, nieobecnych jeszcze zespołów - impreza opóźniała się coraz mocniej... A nad głowami publiki zbierały się ciemne chmury i niejeden z niepokojem zastanawiał się, jak wykonać szamański taniec zaklinacza pogody i wywołać znowu słońce na niebie. Inni - mniej odporni na stres meteorologiczny - po prostu klęli po cichu :-)

O 18.40 dotarł już jeden z zespołów - Fair Lady, który bez wahania zaczął się instalować na scenie. O 19.10 jednak sytuacja nie zmieniła się zbytnio - i początek koncertu przesuwał się w bliżej nieokreślone miejsce na linii czasu... A chmury ciągle zbierały się nad Kielcami...

Wreszcie - o 19.25 - zaczęło się!... Wywołując tym samym westchnienie ulgi ze znużonych gardeł publiczności. Konferansjerkę w tym dniu złożono na barki bongosa. Nie narzekał ;-) Utworem obowiązkowym koncertu finałowego, jaki musiał zaśpiewać każdy z zespołów, był standard pt. "Johnny is down to Hilo", poza tym każdy z zespołów miał wylosować jeden dodatkowy utwór z przygotowanej wcześniej listy, oraz dodatkowo jeszcze dwa utwory wybrane przez siebie, ze swojego repertuaru.

Jako pierwszy zespół wystąpiło Fair Lady, aranżując obowiązkowego "Johnny'ego..." w klimacie "klawiszologii kiwanej" - instrumentalnie ciekawie. Utwór losowany: "Pożegnalny ton" zabrzmiał mniej dobrze, ze względu na słabiej dopracowane wokale i zbyt głośną perkusję - ale finalnie nie było najgorzej. Najciekawiej słuchało się "Vancouver" - autorskiego utworu Fair Lady, ze świetną muzyką i dobrym tekstem. Na koniec Fair Lady zagrało i zaśpiewało cover the Pogues pt. "Jesse James", stylizując się jednak bardziej country niż zwykle - ale akurat w tym przypadku niewiele odbiegało to od oryginału w swoim brzmieniu instrumentalnym, więc "country" można wybaczyć :-)
Po występie zespołu wypowiedzieli się kolejno jurorzy: Marek Szurawski, Piotr Zadrożny, Ryszard Pomorski i Bogusław Nowicki - utrzymując formułę wypowiedzi "od-razu-po-występie-publicznie" w stylu Idola - jednak dużo bardziej sympatycznie i treściwie (oraz co ważne - krótko:-) - co mnie bardzo przyjemnie zaskoczyło po moim "doświadczeniu" z podobną formułą jurysdykcji na tegorocznej Zęzie.

"Posiadacie potężne instrumentarium" - oświadczył Marek Szurawski, a Piotr Zadrożny dodał do tego również swoją pochwałę umiejętności instrumentalnych zespołu, kwitując to zdaniem: "Wczoraj, gdyby nie nagłośnienie - czułbym się jak przy ognisku na Mazurach. Dzisiaj przynajmniej jest jak w Mikołajkach, w hotelu "Gołębiewski"..."
Le Konferansjer Bongos od razu się zreflektował i nie mógł sobie odmówić komentarza do tych słów: "Nooo! To już wiadomo, gdzie nasi szantymeni spędzają czas, jak nie śpiewają...!" Zgromiony rozbawionymi spojrzeniami jurorów umilkł jednak i zaczął naprędce - wg siebie: błyskotliwie nawet :-) - przedstawiać sponsorów i współorganizatorów festiwalu, z których najpotęzniejsze w decybelach "Hej!" z ust publiki uzyskał całkiem zresztą zasłużenie pub "Galeon".

Jako drugi zespół na scenę weszły Młode Bra-De-Li. Trochę problemów z akustykiem objawiło się przeciągłym buczeniem w głośnikach,co wg niektórych było sygnałem odpływającego promu do Ystad, a wg Bongosa, ratującego statyczną sytuację sceniczną gadulstwem konferansjerskim, była to: "Yyyy... Taka syrena okrętowa.... Ostrzegawcza! Teraz dzięki panu akustykowi wiemy jak ona brzmi!..." - z wrażenia po owej syrenie zapomniał Pan Konferansjer wylosować utwór dla zespołu, o czym przypomniała mu dopiero świetnie zorientowana w regulaminie publiczność...:-) a pan akustyk z wrażenia podobnego aż wyłączył mikrofon Panu Konferansjerowi B., lecz ten, zamiast zamilknąć - mówił dalej niezrażony, stojąc na krawędzi sceny i wołając: "Wyłączyli? No to będę TAK MÓWIŁ, O!!!... GŁOŚNO!" - i faktycznie. Mówił całe 5 sekund, bo akustyk wolał chyba z dwojga złego :-) jednak, żeby Bongos nie zleciał z tej sceny, więc mu życzliwie włączył mikrofon z powrotem.

Bra-De-Li wylosowały "Amsterdam". Po odśpiewaniu "Cudnego dnia", jako piosenki repertuarowej własnej - uraczyły jury, a zwłaszcza P. Zadrożnego "Amsterdamem...". Poszło dobrze, z wyjątkiem paru drobnych szczegółów. Ale przy tym utworze można lekko przymrużyć na to oko (co też jury robiło dość widocznie...;-)
Utwór obowiązkowy - jak się okazało, nie był wg regulaminu tym, który trzeba było odśpiewać, ale ponieważ dobry nastrój jurorów utrzymywał się na wyżynach - pozwolono Bra-De-Li na prezentację.

W dalszej części finału pojawiło się Canoe. Losowany utwór to "Pożegnanie Liverpoolu", następny utwór - z repertuaru zespołowego, opowiadał o Sally Brown i jej przeżyciach tawernianych, utrzymany był w konwencji ballady i bluesa (bardzo przyjemny w słuchaniu), a obowiązkowy "Johnny..." zabrzmiał niebywale w aranżacji łódzkiego zespołu - ponieważ była to swego rodzaju wariacja muzyczna w stylu "Lion sleeps tonight":-)

Sympatyczny, ale nieco senny klimat jaki stworzyło na scenie Canoe, skutecznie rozpracowali panowie z warszawskiego Draccara - mocniejszą muzyką i męskimi wokalami - jako standardowi: "...drapieżczy...drapieżcy? eee...czy..cy..czy cy?" - wg Bongosa :-) Dobre głosy i ciekawa perkusja. Tylko padło podejrzenie, że jeden z Draccarów czyta teksty z podłogi, bo wciąż ukrywał się ze spojrzeniem pod daszkiem czapki posiadanej na głowie...:-) Ale może tego dnia był wyjątkowo wstydliwy np.? No, przecież nikt tego nie wie na pewno... No!
Ale przejdźmy do konkretów muzycznych: losowo wybrany numer to "Stara Maui" - tu się zespół popisał wyjątkowo, bo zaśpiewał ten utwór na melodię "16 ton", dość szybko, przy głośno brzmiącym banjo wśród innych instrumentów, i z akcentemz południowego Harlemu :-) Natomiast utwór obowiązkowy o Johhny`m, co to do tego Hilo i tak dalej - Draccar przedstawił a capella, rzeczywiście dość "drapieżnie" - jak obiecywał na wstępie Bongos.

Po Draccarze wystąpił zespół "Trzy Majtki" z Trójmiasta. Trzy Majtki złożone z czterech przedstawicieli płci męskiej - w tym ze skrzypka, który szybko stał się ulubieńcem publiczności i nie tylko :-) - bo później niemal każdy z zespołów chciał zagrać razem z nim współnie na scenie. Ot - siła talentu, po prostu...;-) Fakt faktem, nawet jako Czwarty Z Trzech Majtków (Majtek??) - instrumentalnie i wokalnie był "last but not least". Wylosowany utwór: "Śmiały harpunnik" - ze słowami Marka Szurawskiego, ze sporą ilością solówek skrzypcowych - pozbawił publiczność bezczynności oklaskowej do końca. Obowiązkowy "Johnny..." wykonany został przez 3Majtki a capella, z krótkimi przerywnikami instrumentalnymi, oraz z tekstem personalnie traktującym poszczególnych członków zespołu. Po "Johnny`m..." rozległa się bardzo szybka wersja "24 lutego", a na sam koniec - piosenka, która zrobiła już furorę na VII Wachcie - czyli "Ląd Irlandii", nazywana w pewnych kręgach także "Piosenką Ogniotwórczą" - bo przy jej dźwiękach nałogowi palacze wyciągali naraz wzwyż ręce z ogniami zapalniczek :-)

Po przerwie, przeznaczonej na ogłoszenia parafialne - w roli kaznodziei oczywiście nadal Bongos, na scenie pojawił się zespół z Nowego Targu i Okolic, o słodkiej, wręcz wysokokalorycznej nazwie "Sweam Cream", którzy wslawili się wykonaniem "Kei" w rytmie góralsko-marszowym, z użyciem trąbki klasy "Porębski":-)

Na koniec wieczoru pełnego wrażeń cała ekipa festiwalowa wylądowała w swojskim Galeonie - gdzie wzorem nocy poprzedniej bawiono się do upadłego, a ci którzy nie upadli i byli nad wyraz żywotni przenieśli się z imprezą do schroniska młodzieżowego, gdzie nocowali wykonawcy i goście, a także parę innych bliżej nie znanych nam osób, podejrzliwie patrzących się na hordę muzyczną przemieszczającą się po schronisku...;-)

A potem nastała sobota...

Cięzko rano było wstać...:-) Ale jakoś się udało. Koncert, na którym zostały ogłoszone wyniki finału Szanty na Sukces rozpoczął się z dwudziestominutowym opóźnieniem występem zespołu Segars. Segarsi zagrali wbrew usilnym staraniom sobotniego pana akustyka, który usilnie zakłócał jak i co tylko mógł przez pierwsze 15 minut...:-) Pod koniec jednak dał za wygraną i odpuścił zakłócanie dźwiękowe., po czym Przedstawicielstwo Jury w osobie Marka Szurawskiego wyszło na scenę i ogłosiło oficjalne wyniki, podając uzasadnienie takiego, a nie innego wyboru. Brązowa Gejtawa przypadła w udziale Młodym Bra-De-Li, pomimo tego, że były nieco na bakier z regulaminem. Niespójność tą wyjaśnił sam Przedstawiciel Jurysdykcji publicznie, stwierdzając, że: "(...)Wynikła ona z nieznajomości języka angielskiego i repertuaru szantowego...". Srebrną Gejtawę zabrał do Trójmiasta zespół Trzy Majtki (I Jeden Skrzypek:-), zaś Złota Gejtawa stała się zdobyczą łódzkiego Canoe. Reszta finalistów otrzymała dyplomy uczestnictwa i indywidualne słowa uznania od Przedstawiciela Jurysdykcji.

Po wręczeniu nagród rozpoczęło się koncertowanie zwycięskich zespołów i zaproszonych gości. Mogliśmy więc sobie posłuchać kolejno: Bra-De-Li, North Cape, Trzy Majtki (tu genialna wstawka instrumentalna z "Fiddler on the roof", znanego też jako "Skrzypek na dachu":-) - "If I were a rich man" wplecione sprytnie w melodię "Jasnowłosej", a potem nieco zmieniona wersja "Hiszpańskich Dziewczyn") - pomimo głośnego wołania o bis dla Trzech Majtków ze strony publiczności, Pan Konferansjer jak zwykle był nieugięty i wygonił Trójmieszczan ze sceny, a ich miejsce zajęła Róża Wiatrów. Po chwilowym zawirowaniu i wymianie instrumentu, związanym ze zdewastowaniem jednej struny w gitarze - zespół zaczął podnosić i tak już wysoką temperaturę, jaką wcześniej pozostawili po sobie w tłumie rozśpiewanej publiczności ich poprzednicy. Z temperatury tej skorzystał Bongos i dopiero co przybyły Maciek Jędrzejko - mogli bowiem konferansjerować w cieple (co szczególnie ważne było dla Maćka, występującego w firmowej, "bananowej" koszulce z krótkim rękawem:-) - podczas gdy termometry wskazywały złośliwe i wietrzne zimno.
Po zapowiedziach i ogłoszeniach nocnych na scenie zjawili się laureaci Finału Szanty Na Sukces - Canoe.

Wprawne oko reportera zarejestrowało jeszcze tylko nowy skład zespołu Hambawenah, który zaczął swój koncert po Canoe (jak zwykle świetny basista, Żwirek:-) i nowa Hambawenowa zdobycz kobieca w wieku lat niespełna 18-tu - od dwóch miesięcy współpracująca z zespołem - świetna wokalnie!)

A resztę niech dopowiedzą ci, którzy zostali dłużej na koncertowaniu wieczornym...:-)

Tekst i zdjęcia - Jayin


Szanta na Sukces wzbudza ostatnio wiele emocji. Jakie są tego przyczyny? Przeczytajcie tekst Piotra Zadrożnego:

Festiwal "Szanta na sukces" mamy już za sobą. Czy będzie kolejna edycja z finałem w 2005 roku? Trudno powiedzieć...
Zamysł imprezy, bazujący na telewizyjnej "Szansie na sukces", sam w sobie jest bardzo dobry, mam jednak wrażenie, że realia przerosły organizatorów. Finałowa impreza rozpoczęła się już we czwartek, jednak dopiero na sobotnim koncercie w miarę dopisała publiczność.
Konkursy nie wzbudziły większego zainteresowania, a zmagania wykonawców oprócz jury oglądali głównie ... wykonawcy.
Udziału w koncertach odmówiły niektóre zaproszone zespoły, a tych, którzy jednak zdecydowali się wystąpić cały czas niepokoiły pogłoski o niewypłacalności organizatorów.
Pogłoski stały się faktem. Nie wiem, czy wszyscy czy część wykonawców wyjechała z Kielc mocno zdegustowana postawą organizatorów. Ponadto okazało się, że część zespołów, które wystąpiły na cyklicznych koncertach Szanty na sukces nadal czeka na jakieś tam rozliczenia.
Wymienione fakty stawiają osoby odpowiedzialne za kielecki festiwal w bardzo niekorzystnej sytuacji. Utrata wiarygodności może doprowadzić do zakończenia dopiero, co powstającej i dość ciekawej imprezy. Rozumiem zapał organizatorów, zaangażowanie etc..., ale to nie wystarczy. Pobożne życzenia, chciejstwo, niewystarczające zdolności organizacyjne, słaba orientacja w realiach miasta i realiach pozyskiwania funduszy nie zostaną zrekompensowane dobrymi pomysłami i zapałem. Może przydałby się w gronie osób odpowiedzialnych za "Szantę na sukces", ktoś mocniej stąpający po ziemi. Może należałoby spotkać się z osobami, które od lat organizują różne imprezy (jest ich sporo) i poedukować się, mierzyć siły na zamiary, zorganizować mniejszy festiwal, ale od początku do końca dobry, bez niepotrzebnych nerwów.
Drodzy organizatorzy: byłoby niewybaczalnym błędem stracić Wasz zapał, ale przyznajcie sami cel, który sobie postawiliście nie został osiągnięty. Doprowadziliście do sytuacji, która m w naszym szantowym światku zdarza się bardzo rzadko! Mam nadzieję, że przemyślicie swoje potknięcia, wyciągniecie wnioski i będziecie działać dalej, ale mądrze!

Piotr Zadrożny

Niestety, nie możemy opublikować opinii Organizatorów na ten temat.
Dyskusja o festiwalu toczy się na grupie dyskusyjnej pl.rec.zeglarstwo.szanty.

autor Beata Ciszewska (Psyche, nadworny fotograf ;-)), 28.05.2004 r.