Najpierw zaintrygował mnie plakat. "Przystań na Bosmana – w programie (...) koncert Szant". Będąc wciąż niepocieszona po "nie-wyjeździe" na tyski Port Pieśni Pracy – wręcz mi się humor poprawił, że przynajmniej ten weekend upłynie tak czy inaczej pod znakiem "szant i całej reszty". Tym bardziej, że "Przystań na Bosmana" umiejscowić się miała na stadionie, kilkaset metrów od Mojego Miejsca Pracy, w Stargardzie Szczecińskim – można było zrobić sobie więc przerwę roboczą i raz, dwa być na miejscu. W sytuacjach krytycznych natomiast – wystarczyłoby otworzyć okna i mieć samą wersję "audio" :-)
"Przystań na Bosmana" to letni cykl imprez organizowanych przez Bosman Browar Szczecin S.A. na Pomorzu Zachodnim (ostatnia impreza letnia planowana jest na 10 września, w Szczecinie na Wałach Chrobrego), podczas których poza swobodnym dostępem do piwa marki "Bosman" – rdzenni mieszkańcy i turyści mają dostęp do kabaretów, występów zespołów tanecznych i koncertów muzycznych różnego kalibru...
...Między innymi do "Szant". Plakat głośno wołający o koncercie Szant – zastanowił mnie przede wszystkim, bo jak dotąd TEGO zespołu nie znałam :-) Tak więc, w sobotę, 20 sierpnia, znalazłam się na stargardzkim stadionie ŁKS-u. Tłum ludzi, pogoda bardzo wakacyjna, słońce gorące, zimny "Bosman", scena z bosmanem imprezowym – wszystko wyglądało całkiem miło. Udało mi się dowiedzieć od organizatorów, że tajemniczy zespół Szanty – to tak naprawdę bydgoskie Może i my, co tym bardziej mnie ucieszyło, bo od razu przypomniał mi się szantowiązałkowy występ w Łodzi, na którym pierwszy raz ich słyszałam. Zespół został więc namierzony telefonicznie i zaanektowany na "po koncercie" celem OCZYWIŚCIE służbowym :-)
Koncert
Jako, że Stargard to moje rodzinne miasto i wiadomo co i komu w duszy gra – doskonale zdawałam sobie sprawę, że koncert "szantowy" tutaj może być kiepsko przyjęty przez publiczność, szczególnie tą młodzieżową – która bardziej ekscytowała się koncertami Jeden Osiem L, Stachursky`ego albo Dody Elektrody:-) Ale... Muszę powiedzieć, że ludzie bardzo mile mnie zaskoczyli – frekwencją i brakiem masowych ucieczek spod sceny, kiedy pojawiło się na niej Może i my, a potem zabawą – i pod sceną, i przy stolikach (dzięki temu, że Może i my prewencyjnie przygotowali kilka coverów – niektórzy nawet śpiewali razem z nimi znane kawałki).
Po wystrojeniu się jak należy (co przy panu akustyku było wyczynem karkołomnym i niemożliwym wręcz) – przez około 40 minut można było posłuchać coverów, ale i autorskich kawałków bydgoskiego zespołu. Covery były przearanżowane nieco, żeby nie być idealną kalką oryginału, co jest plusem, nawet dość sporym. Bardzo ciekawie wyszedł aranż do "Dundee" (na co dzień należącej do repertuaru Yank Shippersów) – z rozbudowaną solówką skrzypiec i efektami wokalnymi, jakich się podjął naczelny wokalista zespołu, a które wzruszyły szczerze, do głębi serca (jak wynikało z okolicznych rozmów i radosnych okrzyków) zgromadzonych na stadionie fanów muzyki z klimatów rap i hip-hop ;-). "Pod jodłą" – również przearanżowane na tyle, na ile pozwalała oryginalna linia melodyczna, oraz wiele innych kawałków – tym razem już autorskich.
Na zakończenie: "Może i my", czyli sztandarowy utwór zespołowy, a na bis – jakżeby inaczej – "10 w skali Beauforta", zgodnie odśpiewany wspólnie przez wielbicieli "szant", fanów Klenczona i tych, którzy przyszli tego dnia PRZEDE WSZYSTKIM, żeby obejrzeć Dodę :-)
Ogólne wrażenia
Mówiąc szczerze, gdybym nie słyszała zespołu już wcześniej na żywo, do tego – nie stała bezpośrednio przy scenie, a także gdybym nie wiedziała kto to jest akustyk i ile od niego zależy na koncercie – koncert przeszedłby w moich wrażeniach bez większego echa. Bo o ile repertuar i atmosfera, jaką robi Może i my na scenie – są OK, o tyle nagłośnienie było prawie, że tragiczne i na początku było słychać wokale - i owszem, ale jedynie pod samą sceną. Zapewne akustyk miał poustawiane wszystko wyłącznie pod Stachursky`ego i Virgin :-) i wystarczyło mu, jak słyszał głośno instrumenty, a o wokale się nie martwił ani trochę. Na szczęście w połowie koncertu, po dyskusji z jakimś tajemniczym osobnikiem, akustyk zrobił jakieś czary-mary – i wokal BYŁ słyszalny. Ale to problemy techniczne – i nie do przeskoczenia, od strony zespołu. Jak to zwykle bywa – najbardziej idealnym rozwiązaniem jest wożenie ze sobą własnego akustyka (wg Grzegorza Halamy, który wyszedł na scenę zaraz po "szantach": "...wożenie ze sobą dodatkowych osobników, którzy są przydatni w występach scenicznych jest mało opłacalne, bo trzeba ich karmić i w ogóle...":-), albo też zapewnienie przez organizatorów Prawdziwego Fachowca, bo taki kiepski akustyk potrafi rozłożyć każdą imprezę. Na szczęście tym razem mu się nie udało :-) Mało szantowy Stargard bawił się dobrze – w przekroju wiekowym od roku do lat 70-ciu.
Może i my
Laureaci pierwszego miejsca na XVIII edycji łódzkiej Szantowiązałki, zdobywcy pierwszej nagrody na festiwalu "Burczybas" we Wdzydzach Kiszewskich, zwycięzcy III Festiwalu Piosenki Żeglarskiej w Myśliborzu, uwieńczeni nagrodą Jurka Porębskiego na festiwalu w Świnoujściu... Całkiem spory dorobek jak na tak młody stażem zespół. Obecnie grają w pięcioosobowym składzie:
- Tomasz "Bizi" Bizon - gitara rytmiczna, wokal, kazoo
- Piotr "Pecet" Choroszyński - gitara solowa, harmonijka ustna, wokal
- Tomasz "Dziki" Dziaman - główny wokal, flety, whistle, tamburyn
- Łukasz "Bursztyn" Malinowski - skrzypce, wokal
- Bartosz "Ptyś" Styś - gitara basowa, wokal
Zespół Może i my powstał w 2004 roku w Bydgoszczy. Jednak nie wszyscy są rdzennymi bydgoszczanami :-) Zaskoczyło mnie – i nie tylko mnie – objawienie się bliskiego sąsiedztwa w osobie Tomka "Dzikiego" Dziamana (główny wokal zespołowy), rodowitego szczecinianina, który w naszym Grodzie Gryfa działał w szczecińskim zespole szantowym DKP, wspólnie z naszym przyjacielem redakcyjnym, Wojtkiem Stankiewiczem (który to "był się wyemigrował" do Francji), a następnie w zespole Mare Nostrum (także Szczecin).
Po raz pierwszy, jako Może i my – zagrali w listopadzie 2004 r. na szczecińskiej Szantrapie. Później przyszły sukcesy – łódzka Szantowiązałka, Złoty Burczybas, Myślibórz – i, jak sami mówią, najcenniejsza dla nich nagroda: nagroda Jurka Porębskiego, którą otrzymali w Świnoujściu, na tegorocznym Wiatraku.
Ich autorski repertuar składa się jak na razie z 12 utworów. Powoli szykują się do nagrania płyty demo – jednak już z mocnym postanowieniem potraktowania jej równie ambitnie jak całej płyty. Stąd ciągłe starania o polepszanie swojej techniki i wokalnej i instrumentalnej, co do których sami jeszcze mają pewne zastrzeżenia – a to świadczy o ich realistycznym i zdrowym podejściu do własnej gry. Pomimo zbierania kolejnych zwycięskich laurów, nie spoczywają na nich i daleko im na szczęście do "gwiazdorki" :-) Nie brakuje im ambicji i zacięcia, by grać tak, jak sami chcą i lubią, nie opierając się wyłącznie na odwtarzaniu utworów, ale przede wszystkim na ich tworzeniu. Mają niezły potencjał i jeśli tylko postarają się go wykorzystać w 100% - z pewnością wyjdzie to "młodej scenie szantowej" na dobre.
Oficjalna strona zespołu: http://www.mozeimy.sytes.net
Zdjęcia: Maciej Horbatowicz (jeszcze raz wielkie dzięki!:-)
Serdeczne podziękowania również dla samego zespołu za zezwolenie na abordaż pokoncertowy :-)
Joanna Krakowiecka (Jayin) (Naczelna Służba ds. Aktualności, Koncertów, Śpiewnika i Całej Reszty), 22.08.2005 r.
|