Powrót do strony głównej Aktualności
Yank Shippers - jak to w Grodzie Gryfa bywa... ArchiwumNowsza notkaStarsza notka
Szczecin niestety nie jest jak dotychczas miejscem wybitnie szantowym. Nawet nasza "urzędowa przynależność" do grona portów morskich jest dość mocno naciągana, a te wszystkie żaglowce, cumujące czasami przy Wałach Chrobrego – oczywiście są tylko elementem marketingowego podtrzymywania tej złudy u turystów i tak naprawdę są to po prostu makiety modelarskie :-) Co więcej – i przyszłoroczny szczeciński finał The Tall Ships` Races 2007, mający być wzbogacony o multum koncertów szantowych (o którym artykuł już za chwilę u nas się pojawi) na obecną chwilę jawi się wciąż jako pobożne życzenie (choć już dzielnie realizowane przez Organizatorów) mieszkańców i wielbicieli Wielkiej i Małej Wody. Niewielka liczba szczecińskich zespołów szantowych też nie zapełnia potrzeb słuchaczy – tym bardziej, że wbrew chęciom oni sami też nie dadzą rady grać co dzień koncertów, żeby zaspokoić zapotrzebowanie. Plusem jest oczywiście to, że niezależnie od pory i miejsca – na koncertach takich zawsze pojawia się tłum ludzi, a wręcz trzeba przyznać, że wielbicieli (i wielbicielek!;-) – a wiadomo, że to miód na duszę każdego artysty :-)

Mimo to... Wciąż za mało, wciąż za mało...

Tym bardziej miło się zrobiło, kiedy do Szczecina przyjechał pewien zespół z drugiego końca Polski. Jechali całą noc, żeby zagrać jeden koncert w Grodzie Gryfa – za co należy im się m.in. odznaka Sprawności Kolejowej – jako, że tym zacnym (khm..:-) środkiem lokomocji dotarli na dworzec Szczecin Główny, w sobotni poranek, 19 sierpnia anno domini 2006. Yank Shippers – druga wizyta w mieście portowym na "Sz".

Jedynym minusem (dość poważnym niestety) był fakt, że ich koncert odbywał się na imprezie zamkniętej. Nie każdy więc mógł posłuchać WYJĄTKOWO (uwierzcie, wiem, co mówię/piszę, bo sporo tych koncertów było dane mi słyszeć ;-) - dobrego koncertu,na którym nie zabrakło zarówno starych przebojów zespołu, jak i materiału z ostatniej płyty. Publiczność – chociaż wybrana i selekcjonowana, bo zaproszona - ukryta w cieniu namiotów, przyjęła pozytywnie ten nieznany szerzej na rynku szczecińskim zespół (o fenomenie "szantowej świadomości szczecińskiej" napiszę poniżej). Może ze względu na żywiołowość wykonania i rozbudowanej konferansjerki – tak bardzo cenionych spraw scenicznych w naszym mieście, a może ze względu na to, że takiej muzyki jeszcze tutaj nie grano, a większość ludzi znalazła dla siebie jakiś kawałek artystyczny, odpowiadający indywidualnym gustom. Dla jednych było to "śpiewanie grupowe", albo chórki, jakie Yank Shippersi organizowali na scenie (dobre współbrzmienie kilku męskich głosów jest chyba numero uno dla szczecińskiej publiczności), dla innych – balladowe klimaty w niektórych utworach, dla jeszcze innych – klimaty korsarskie, a dla reszty - "Poleczka" albo "Horiłka" - czyli "dźwięki z dalekich stron" :-) Początkowo nieufna publiczność - po długim występie “supportu” Yank Shippersów, który zaprezentował konkursy dla dzieci i różne "lekkie piosenki" stylizowane na żeglarskie - aczkolwiek nie porywające i chyba trochę na siłę ukierunkowane na zabawianie publiki, każdy byłby nieufny wobec kolejnego podmiotu wykonawczego:=) - powoli chłonęła nowości sceniczne, przechodząc z etapu długotrwałego wbijania zainteresowanego wzroku w artystów (co już samo w sobie było dobrym osiągnięciem dla zespołu:) bo nie każdy potrafiłby zmusić taką publikę do oderwania wzroku od karkówki z piwem i rozmów towarzysko-służbowych), przez ukradkowe postukiwanie palcem w ławę, potupywanie jedną nogą, a nawet dwiema, aż do tańca między ławkami (to w wykonaniu jednej pani, chociaż szkoda, że dopiero na koniec koncertu;-). Dzieci obligatoryjnie rzucały się na scenę i pod sceną – wykonując pirackie wygibasy, co zasługuje na podziw nad ich kondycją i poprawnością polityczną (muzyczną) – bo "takie małe, a już szanty lubi...!" - jak zachwycił się jeden pan-marynarz.

Bardzo dobrze by się stało - to tak w ramach dygresji małej - gdyby w planach zespołowych pojawiła się następna płyta - oczywiście promowana także na żywo w Szczecinie ;-) Bo potencjał muzyczny drzemie w całej yankshippersowej piątce. Spory. A drzemie głośno i sugestywnie i dopomina się o wykorzystanie ;-) Trzymamy więc kciuki za szybkie użycie potencjału do stworzenia kolejnego zestawu do posłuchania - autorskiego i z ciekawymi tekstami.




Późniejsze rozdawanie autografów potwierdziło tezę, że w młodych jest siła i przyszłość :-) Zespołów szantowych. Młodzieżowo-dziecięce audytorium okazuje się być całkiem chłonną grupą – więc jest szansa, że dzięki takim koncertom i przystępności społecznej zespołów (brak kordonu ochroniarzy naokoło, chętna współpraca z fanami w zakresie pisania po różnych kartkach, itd:)...) żądna szant szczecińska publika wzbogaci się o kolejne pokolenia. Całkiem miły objaw, jak na to miasto ;-)

Sam zespół – przyjęty został, jak już pisałam, bardzo dobrze na hermetycznym dość – bo oddalonym bardzo od mega-szantowego Śląska, obszarze szczecińskim (wprawdzie publiczność była tutaj nie tak liczna jak na festiwalach, ale dość reprezentatywna, jeśli chodzi o mieszkańców Szczecina :-). Jest więc szansa, że będą częściej tutaj przyjeżdżać i krzewić skutecznie południowo-wschodnią wersję klimatów muzycznych :)

 


Jeśli chodzi o wyżej wspomniany fenomen "znajomości zespołów szantowych" na terenie Szczecina i hermetyczność tego rynku u nas - polega to na tym, że każdy kto wie coś na temat szant, albo pływa – oczywiście, bez wahania poda kilka nazw Znanych Zespołów Szantowych (bo nieznanych - siłą rzeczy, nikt nie wymyśli na żądanie :), ale z 99% pewnością będą to wyłącznie: Ryczące Dwudziestki, Stare Dzwony (rzadziej zespołowo, dużo częściej "w rozbiciu" na poszczególnych wykonawców, z Jurkiem Porębskim na czele), QFTRY, EKT Gdynia i Stary Szmugler. Na 90% będzie to też taka właśnie kolejność :-) Może gdzieś tam przemknie jeszcze nazwa "Mechanicy Szanty", "Shannon" i "Gdańska Formacja Szantowa", ale to rzadko. Powód? Mała ilość imprez szantowych w Szczecinie, regularne zapraszanie tych samych wykonawców (głównie Ryczących Dwudziestek, które w Szczecinie są chyba najbardziej znanym i lubianym zespołem), mierna ilość wyjazdów mieszkańców miasta na krajowe imprezy szantowe - a kontakt z innymi wykonawcami jest możliwy tylko za pośrednictwem płyt i kaset. A szkoda, bo rynek "szantowy" jest tutaj bardzo chłonny i jeśli tylko zarówno organizatorzy jak i sami wykonawcy zadbają o współpracę, do zgarnięcia w Szczecinie jest więcej niż jeden rząd dusz – w ramach fanklubu :-)

Ale... Żeby przetrzeć szlaki – trzeba robić to najlepiej spontanicznie, znienacka i w miejscach związanych z takimi imprezami. Dlatego też – po zamkniętym koncercie na Pasażu Bogusława, Yank Shippersi zostali powiedzeni przeze mnie w kierunku Taverny "Cutty Sark". Wraz z kompletem instrumentów :-)

 


Pusta jeszcze popołudniowo Taverna okazała się być idealnym miejscem na taką “znienackową” sesję muzyczną, chociaż co poniektórzy mieli wrażenie przetransformowania się w chomika – za sprawą wiórów na podłodze lokalu :-) Konkurencją nie okazali się być nawet Mechanicy Szanty, brzmiący swojsko z głośników. Głośniki ucichły bardziej, a Taverna rozbrzmiała jeszcze lepszym, bo spontanicznym koncertem Yank Shippersów, trwającym na dodatek dłużej niż koncert oficjalny :-) Zapomniane utwory, wewnątrzzespołowe kombinacje z wymianą instrumentów – kiedy to Leszek zajął się banjo, zdradzając na chwilę swoją gitarę, Bongos – akordeonem i gitarą, Krystian – flażoletem i akordeonem, a Maciek – dyrygowaniem ogólnym. Jedynie Piotr zaanektował zaciszną boczną salę Taverny, gdzie w półmroku i w otoczeniu starych map i ogłoszeń "Black Ball Line" śniła mu się zapewne uwodzicielska irlandzka wiedziemka (od której zresztą Taverna wzięła swoją nazwę). Szczerze mówiąc – dopiero teraz było słychać to COŚ, czego brakuje większości (albo i wszystkim?...) scenicznych wykonań jakichkolwiek zespołów szantowych – KLIMAT. Klimat, kktóry można osiągnąc jedynie pod żaglami na pełnym morzu, albo właśnie w żeglarskiej tavernie – gdzie są świece na stołach, beczki pod ścianami, a cały wystrój i obsługa sugerują od razu, ze za chwilę wejdzie tu stary kapitan, albo wpadnie na rum załoga któregoś herbacianego klipra ;-) Bardziej prawdziwie to brzmi i człowiekowi od razu robi się lepiej, jak na żywo posłucha muzyki w takich miejscach – i to nie muzyki "do kotleta", czy wykonywanej przez Pana Zenka, Co Akurat Zna Trzy Szanty I Jedną Piosenkę Turystyczną, ale przemyślanej i opracowanej muzyki, z fajnymi tekstami – która sprawia przyjemność i wykonawcy i słuchaczom.

 
 


Pojawił się nawet wdzięczny słuchacz w postaci bywalca Taverny – który tak zasłuchał się w granie Yank Shippersów, że dożywiał ich szczodrze bursztynowym napojem, byle tylko grali i grali...;-) "Zawezwał" nawet do Taverny z tej okazji swoją znajomą, i dla nich właśnie Yank Shippersi zamienili się nawet na chwilę we włoskich muzykantów z Sycylii czy Wenecji – pogrywając im romantycznie przy stoliku :-) Było nie dość, że muzycznie, to jeszcze sympatycznie i z humorem. Podejrzewam, że gdyby koncertowanie przeciągnęło się jeszcze trochę – Taverna zapełniłaby się takimi znajomymi "zawezwanymi" do ostatniego miejsca. I to też jest chyba jakaś miarka przydatności muzyki i siły działania jakiegoś zespołu na ludzi. Oczywiście – każdy ma inny gust i każdy ciągnie do innej muzyki, więc nie można tu dywagować o tym, czy jakaś muzyka jest jedyną słuszną i właściwą, czy nie ;-) Ale mimo wszystko – takie "ściąganie ludzi na koncert" przez słuchacza/słuchaczy, świadczy o tym, że muzyka DZIAŁA. I o to ma chyba w tym chodzić.

- Gdyby tak jeszcze zaśpiewali parę kawałków a cappella, to byliby idealni! - rzekł na koncercie zamkniętym Pan Nr 1, wielbiciel Ro20.
- No właśnie... Ryczące to oni nie są wprawdzie, ale... Ty, no, bardzo fajnie grają! - odparł z przyjemnym zaskoczeniem Pan Nr 2, wielbiciel Ro20 takowoż.

P.S.
Yank Shippersi przeszli chwilową metamorfozę kolorystyczną. Po rewolucyjnych pomarańczach i urodzinowej czerni – wystąpili tymczasowo pod koniec zamkniętego koncertu w żółtych koszulkach. Ciekawe jaki kolor będzie następnym razem...?:-)

P.S.2.
Mam nadzieję, że wrócą na koncert do Taverny, jak tylko będzie okazja – i nadal pozostaną tacy "nienormalni" (jak to określił z nostalgią Leszek), aby chcieć jechać przez całą Polskę pociągiem, żeby zagrać w Szczecinie ;-)


Oby więcej takich imprez. I to jak najbardziej otwartych.

autor Joanna Krakowiecka (Jayin) (Naczelna Służba ds. Aktualności, Koncertów, Śpiewnika i Całej Reszty), 20.08.2006 r.