Powrót do strony głównej Aktualności
Szantomierz 2006 - jak co roku świetnie! ArchiwumNowsza notkaStarsza notka

Wiele z osób, które pojawiły się w Sandomierzu z powodu Szantomierza staje się w pewym sensie ambasadorami tego miasta

Każdy wyprawa na Szantomierz to dla nas nie tylko wyjazd na festiwal, ale chyba przede wszystkim fantastyczny kawałek wakacji. Weekend w samym środku lata, z nieodmiennie ładną upalną pogodą. W tym roku było jakby znośniej pod względem temperatury - żartowaliśmy, że organizatorzy wzięli sobie do serca nasze zeszłoroczne uwagi o przesadzaniu z pogodą ;-) Naprawdę dobrze pojawić się, jak co roku, na jednym z najsympatyczniejszych starych miast w Polsce.

Wydarzenie muzyczne festiwalu - Szela

Prawie każdy festiwal niesie ze sobą jakieś szczególne wydarzenie muzyczne. Dla mnie było to wręcz osobiste odkrycie: Szela! Zespół w zmienionym przez los składzie wzbogacił się o dobrze znaną wokalistkę - Beatę Bartelik-Jakubowską. Razem wystąpili pierwszy raz, ale debiut w tym składzie był naprawdę udany! Świetnie zabrzmieli podczas występu na Rynku, choć nad Wisłą było ich słychać już nieco gorzej.

Ciekawe brzmienie, niebanalne aranżacje zdecydowanie wykraczające poza folkowy standard. Poza tym, bardzo dobrze w to wpasowany wokal Beaty. Muzyka Szeli to folk-rock bardzo inteligentny. Jeżeli można się pokusić o porównanie muzyki ich oraz Smugglersów, połączonych przecież z nimi częścią składu, to brzmienie Szeli można by określić jako bardziej... zaawansowane. No właśnie, pojawienie się w składzie zespołu Beaty Bartelik-Jakubowskiej pozwala nareszcie lepiej odróżniać brzmienie obydwu tych grup. Rok temu w Sandomierzu wystąpili i Smugglersi i Szela - mam wrażenie, że nieuważny słuchacz mógłby momentami ich nie odróżnić.

Hambawenah - dziesięć lat na muzycznej rzece ;-)
Świtza w NG

Nie przegapcie sierpniowego numeru tego pisma. W artykule o królowej polskich rzek znajdziecie kilka słów od Świtzy o tradycji flisackiej. Przeczytajcie, co ma do powiedzenia Grzegorz Świtalski z Hambawenah :)

Jednym z tematów przewodnich tegorocznego Szantomierza było dziesięciolecie istnienia zespołu Hambawenah. O samym zespole już właściwie moglibyśmy nie pisać - zachwycaliśmy się nimi rok temu i zachwycać się mamy zamiar w dalszym ciągu! Grupa wyrobiła sobie własne, niepowtarzalne brzmienie i z jednego z wielu zespołów folkowych (a może raczej folklorystycznych), jakim była na początku swej działalności, stała się przedsięwzięciem rozpoznawalnym, o ustalonej już renomie.

Tym bardziej więc dziwi, że Hambawenah nie dopracowała się jeszcze swojej płyty. To co kiedyś wypominaliśmy im pół-żartem, może warto zacząć stawiać jako poważny zarzut? Nagranie i udostępnienie pół-garażowego demo, to miła rzecz, ale to wciąż nie jest płyta! Gorsze i krócej działające zespoły wydawały swój materiał na płytach czy kasetach, chociażby po to, żeby podsumować swoją dotychczasową działalność, przy okazji zyskując piękną pamiątkę. Dziesięciolecie to idealna ku temu okazja!

Co do samej kwestii dziesięciolecia, to mam wrażenie, że jako hasło "Hambawenah" należałoby rozróżniać dwa różne etapy, wręcz oddzielne zespoły. Etap pierwszy, folklorystyczny, kiedy zespół był traktowany jako ciekawostka, a słuchać go dłużej mogli koneserzy albo przyjaciele ;-) Etap drugi, współczesny, rozpoczął się chyba wraz z pojawieniem się w zespole sekcji rytmicznej, czyli perkusji i gitary basowej. Być może właśnie to spowodowało, że muzyka Hambawenah stała się bardziej wyrafinowana, a w proste ludowe rytmy wkradły się miłe dla ucha spod znaku rocka, czy nawet funky.

Panie i panowie, chyba warto podążyć za tym trendem, nawet jeśli to oznacza cięższą pracę na próbach i większy stres na koncertach. Alternatywą może być ponowne spadnięcie do skansenu...

Piątek: "Wieczór ballad"

Piątkowy wieczorny koncert był naprawdę udany. Przyczyniły się do tego m.in.: sceneria rynku starego miasta - rozległego, ale jednak robiącego kameralne wrażenie i upał, który nareszcie zelżał i pozwolił odpocząć. Przede wszystkim jednak warto pochwalić naprawdę dobre, jak na koncert plenerowy, nagłośnienie. Dzięki temu mogliśmy z prawdziwą przyjemnością wysłuchać Dominiki Żukowskiej i Andrzeja Koryckiego z ich niezawodnym repertuarem żeglarsko-rosyjskim, czy przekonać się, że wciąż świetnie śpiewa stary dobry X900, przepraszam: Piotr Zadrożny, tym razem również towarzyszący Ryszardowi Muzajowi i Starym Dzwonom. Niepokojące dźwięki swej doskonałej muzyki roztaczali "Pchnąć w tę łódź jeża". Mogliśmy usłyszeć także Samhain, zespół, który dobrze sprawdza się zarówno w skocznych, jak i balladowych kawałkach. Usłyszeliśmy też sandomierskich "Fałszerzy na bis" - połączenie naprawdę ambitnych aranżacji z wciąż niedoskonałym wykonaniem. Za kulisami słychać było głosy, że zespół robi zauważalne postępy - życzymy więc powodzenia :)

Gwoździem programu była dla mnie opisana wcześniej grupa z "szeroko pojętego Trójmiasta", jak się sami określali, czyli Szela. Przy czym "najszerzej pojętym" trójmieszczaninem jest chyba basista, Jachu, z własnej woli przebywający na wygnaniu na Mierzei Helskiej (to jest w końcu Jastarnia, czy Hel?...)

Nie można zapomnieć o gospodarzach wieczoru, Hambawenah. Jak zawsze, miło oglądać ich kolejny udany występ, tworzony przez tak charakterystyczne postacie jak Świtza z artystycznie nachmurzoną miną, czy szyjący na basie niesamowite rzeczy Żwirek, ekspresyjnie przeżywający każdy swój występ. Oczywiście jest i Judyta, jeden z największych atutów zespołu, która oprócz naprawdę dobrego głosu prezentuje także widoczną radość z występowania - w której to dziedzinie mogłaby chyba stanąć do konkursu z Kasią Kaniowską z "Jeży".

Sobota: z prądem i bez prądu ;-)
Znad Wisły



 

Sobotni koncert nad Wisłą zrobił skromniejsze wrażenie niż te z poprzednich lat. Odniosłem wrażenie, że festiwal w tym roku dysponował mniejszymi środkami na organizację. Może dlatego, scena na nadwiślańskim koncercie plenerowym w tym roku nie znajdowała się na wodzie, tylko na brzegu. Może rzeczywiście przez to wykonawcy byli (dosłownie) bliżej publiczności, ale jednak to właśnie scena na wodzie była jedną z tych rzeczy, które wyróżniały sandomierski festiwal. Mamy nadzieję, że za rok scena znów wróci na wodę - na przykład na pchacz :) W porównaniu z zeszłym rokiem, scena była przesunięta nieco w dół rzeki, przez co zabrakło przed nią skarpy, na której można było siedzieć. No, ławki są oczywiście wygodniejsze - zakładając, że znajdzie się na nich jakieś wolne miejsce. Ale to, co naprawdę się poprawiło to toalety. Nareszcie były i dało się z nich korzystać. Nie ma się co śmiać, to naprawdę poważna sprawa.

Koncert miał ciekawy, choć niezaplanowany moment, kiedy nagle wysiadł prąd i całe nabrzeże pogrążyło się w półmroku i ciszy. Okazało się, że szantymeni potrafią poradzić sobie i bez prądu. Jacek Jakubowski zmienił swój występ absolutnie akustyczny, a kilka minut później wspomógł go swoją trąbką Jurek Porębski. Część publiczności zaraz przeniosła się bezpośrednio pod scenę i przyłączyła do wspólnego śpiewania, które zresztą kontynuowała dalej, wtedy kiedy artyści jednak zrobili sobie przerwę. Jak za starych harcerskich czasów! To był bardzo miły fragment wieczora!

Nie dało się nie zauważyć, że koncert prowadził Bongos, znany z zespołu Yank Shippers. Bongosa nie da się nie zauważyć - wszak to jeden z najbardziej energetycznych konferansjerów przewijających się przez polskie sceny szantowe (i nie tylko). I tu kolejny ukłon w stronę grupy IRC'owej #zagle, która przed kilku laty pozwoliła się poznać sporej grupie osób do przewijającej się przez festiwale żeglarskie, po obu stronach sceny.

Sandomierz, Sandomierz...
Sylwia
(biuro organizacyjne)

Brak po prostu słów, żeby wyrazić ile Szantomierz jej zawdzięcza. Dobre pierwsze wrażenie o festiwalu to w dużej mierze jej zasługa, a jej anielska wprost cierpliwość warta jest odnotowania. Dziękujemy i... przepraszamy za wszelkie kłopoty, jakie sprawiliśmy...

Dlaczego o Szantomierzu nieodmiennie wypowiadamy się w ciepłych słowach? Warto powtórzyć jeszcze raz: przede wszystkim za miła atmosferę stworzoną przez gospodarzy festiwalu: organizatorów Szantomierza, ale i przez samych mieszkańców Sandomierza.

Tu naprawdę można czuć się mile widzianym gościem. Na jakim innym festiwalu tak dba się o to, żeby goście jak najlepiej spędzili czas? Spotkania z flisakami i pływanie galarem po Wiśle, zwiedzanie Sandomierza z przewodnikiem (w tym trasy podziemnej biegnącej pod rynkiem starego miasta), czy możliwość skorzystania z sandomierskiej pływalni (bardzo porządnej) nie pozwalają zapomnieć, że festiwal odbywa się w wakacje. Dodatkowo, goście otrzymują zestaw podstawowych informacji turystycznych o mieście i okolicach.

Wszystko to, wraz z sercem okazywanym przez organizatorów sprawia, że wiele z osób, które pojawiły się w Sandomierzu z powodu Szantomierza staje się niejako ambasadorami tego miasta, zachęcając do jego odwiedzenia swoich znajomych. Dla wielu osób w Polsce Sandomierz nadal pozostaje miejscem nieodkrytym, a szkoda. Festiwal Szantomierz, na miarę swoich możliwości pomaga to zmienić.

Odwiedźcie Sandomierz, kiedy tylko będziecie mogli, bo warto.

    Wilczy


Fotki znad Wisły
Hambawenah live!
Werdykt Jury

  fotorelacja: psyche

www.szantomierz.art.pl - oficjalna strona festiwalowa

Zapowiedź tegorocznego festiwalu - w naszej notce z czerwca

Poprzednie edycje Szantomierza w naszych notkach:
- Szantomierz 2005
- Szantomierz 2004
- Szantomierz 2003

"Szantomierz nadal inny" - relacja zamieszczona przez Świtzę na szantymaniak.pl:
- część pierwsza
- część druga

autor Marcin Wilk (Redakcja "szanty.art.pl"), 06.09.2006 r.