Wiosna w tym roku usilnie próbuje do nas nie przyjść. Dziesiąty marca – jak również dziewiąty i jedenasty,charakteryzował się zaspami śnieżnymi i zawiejami, zamieniając Łódź w istną Grenlandię. Śnieg popadł w istną recydywę. Zmarznięci do szpiku kości obywatele miasta i przyjezdni szukali pocieszenia w gorącej herbacie z rumem, albo chociażby grzanym piwie. Bez rumu.
Łódzki Zapiecek - w ramach walki z przedłużającą się zimą i okołoYAPOwymi imprezami (w Łodzi w czasie weekendu trwała bowiem YAPA – festiwal piosenki studenckiej i turystycznej), zaserwował swoim gościom rozgrzewający występ formacji pod znajomo brzmiącą nazwą niEKT (formalna kwestia prawidłowego wymawiania tej nazwy nie została jednak jednoznacznie rozstrzygnięta wśród publiczności i organizatorów:-). Nazwa adekwatna – bo na jednej scenie pojawiło się ni to EKT ni to Róża Wiatrów. W rezultacie mieliśmy okazję posłuchać i pooglądać sobie do woli: Ireneusza "Messalinę" Wójcickiego (EKT Gdynia) – wokal+standardowe tamburyno, Krzysztofa Kowalewskiego (EKT Gdynia) – wokal+gitara, Jacka Fimiaka (EKT Gdynia) – wokal + gitara, i Piotra "Johno" Onyszczuka (Róża Wiatrów) – wokal+bas. Konsolidacja ludzi z różnych zespołów jak zwykle została przyjęta przez publiczność z entuzjazmem (przypomnijmy chociażby projekt na większą skalę stworzony przez Ryczące Dwudziestki i zespół Shannon, lub też pomniejsze, ale jakże liczne – mniej lub bardziej spontaniczne, mniej lub bardziej okazjonalnie - współdziałania innych formacji – kiedy to nie do końca wiadomo co to za zespół tak właściwie gra na scenie, bo gitarzysta jest z zespołu X, jeden wokalista z zespolu Y, drugi – z zespołu Z, a basista udziela się w zespole VW i na dodatek jest np. kobietą.
Czwartkowa Formacja Zapieckowa spełniła wszystkie wymagania łódzkiej widowni – która, jak można było usłyszeć – uwielbia zarówno EKT Gdynia i Różę Wiatrów (tu należy odnotować dwie sprawy: pierwszą - wielki entuzjazm jednej pani, która to nie zważając na reperkusje, gorąco wyznawała że jest wielką fanką Róży Wiatrów, a EKT Gdynia jest "OK, ale to nie to samo!!!" i którą od rzucenia się radośnie na Johno z RW powstrzymywał tylko jej towarzysz (też zresztą z tego samego fanklubu), zaś drugą sprawą były wyznania innej pani, zasłyszane przez nas chytrze zza słupa, która z kolei okazała się być zagorzałą miłośniczką EKT Gdynia, a Róża Wiatrów to "gra znośnie, ale EKT to EKT!". Pozostało się jedynie cieszyć, że obie fanki nie spotkały się twarzą w twarz i nie wymieniły się spostrzeżeniami – bo doszłoby zapewne do paru rund damskiego boksu:-)
Konferansjerką zajął się Messalina, pozostawiając Markowi Górskiemu jedynie początek i koniec zapowiedzi scenicznych. Nieświadomi niczego ludzie zostali na początku przez niego powiadomieni o uproszczeniu nomenklatury muzycznej na scenie szantowej. Do lamusa więc odchodzą gorące dyskusje, mające na celu usystematyzowanie tej muzyki, jakie swego czasu toczyły się na grupie dyskusyjnej pl.rec.zeglarstwo.szanty :-) Otóż, moi drodzy: piosenką żeglarską, tudzież szantą nazywamy od dziś WSZYSTKIE utwory. Dowolnie i bez różnicy. Skąd taka rewolucja językowa? Messalina miał jedno proste wyjasnienie swojej przełomowej teorii: "Bo każdą piosenkę można zapowiedzieć tak, że wyjdzie na to, że jest żeglarska. Nawet taką: "Yo, yo, yo! Yo!" ("yo" zawołane było w systemie rytmicznym, co niektórzy odebrali jako hip-hop, a ci z większą wyobraźnią – jako techno;-) . Na potwierdzenie słuszności swoich słów Messalina podał parę przykładów, w których główną rolę odgrywały: most, piwo, oraz standardowe kobiece zajęcia żeglarskie, takie jak zbieranie chrustu i robienie kanapek. Swoje krótkie seminarium o nazewnictwie i wszędobylstwie piosenki żeglarskiej, zakończył pełnym satysfakcji zawołaniem: "Żeglarze! My jesteśmy wszędzie!". Zabrzmiało niemal jak groźba!... Lub postulat na zebraniu partii :-)
Długotrwałą wiązankę - korzystając z Teorii Messaliny, napiszmy w tym miejscu: piosenek zeglarskich grupa niEKT rozpoczęła od wykonania "najsłynniejszego na całym świecie, konkurującego jedynie z "Bogurodzicą" i innymi takimi szantami" – utworu pt. "Gdzie ta keja". Wyobraźcie sobie... Łódź, godzina wieczorna... Śnieg za oknami, zimno jak diabli, a cały Zapiecek wzruszająco ryczy: "Amazonka, Wielka Rafa, Oceany trzy!!!"... Klimat dość ciepły się zrobił. Co bardziej odważni z upływem czasu wydostali się zza stolików i jakoś od trzeciej "piosenki żeglarskiej" zaczęli rytmicznie podrygiwać pod sceną. Gdyby nie było i tak wielu ludzi w Zapiecku – mogłoby się wydawać, że robią sztuczny tłum :-)
- A teraz zagramy piosenkę pod tytułem... – zaczął Messalina
- Kto mnie weźmie na łódkę!!! – zawołał zapalczywie jakiś osobnik płci męskiej spomiędzy stolików
- Ja nie wiem kto ciebie weźmie na łódkę. Ale możesz się kolegów spytać. Bo ja ciebie nie wezmę! – dobrotliwie poradził mu Messalina
Jednak Pan Od Łódki nie dowiedział się widocznie w rezultacie tego od nikogo, bo jego wołanie "Kto mnie weźmie na łódkę!" rozlegało się regularnie co dwie piosenki.
Na koncercie nie zabrakło standardowo "24 lutego" (adekwatnie do aktualnej pogody), "Hiszpańskich dziewczyn" (a to już chyba ta męska tęsknota za cieplejszym klimatem), "Morze moje, morze" (reprezentujące ogólną tęsknotę za Wydrą, którego tego dnia nie było z zespołem – jak mi wyjaśniła siedząca obok znajoma) i oczywiście "Rastamana" (tego nawet nie trzeba tłumaczyć:-) Z nowości "wystąpiła" słyszana już przeze mnie we Wrocławiu, dobra, wpadająca w ucho piosenka – z bardzo życiowym tekstem "Byłem głupi jak ten głąb", traktująca o wodzie, samokrytyce i psychoanalizie ogólnej. Brawo dla autorów.
Jedyną mniej trafioną rzeczą na tym koncercie było odśpiewanie o porze bardzo nocnej ballady o tym, że "nie stanie się nic aż do końca...". Miernikiem skuteczności uśpienia był chociażby Messalina, który zaprezentował choreografię dużo mniej energiczną i ospałą niż wcześniej, oraz niEKT-owy basista w postaci Johno, który słuchając ballady, przysiadł sobie na krzesełku i obawialiśmy się, że zaśnie na amen, bo ziewał dość znacząco.
- ...Jakby siedział w kolejce po mięso! – oburzyła się Osobista Kobieta basisty i próbowała mentalnie – lub też hipnozą na odległość - zmusić go do pobudki. Skuteczność budzenia: 30%. Stanowczo postulujemy więc, by po północy grać i śpiewać wyłącznie piosenki "energetyzujące"! Bo inaczej będą straty w zespole :-) Na szczęście balladę zakończono w końcu i zmieniono rytmy na szybsze oraz popijane piwem. Skuteczność budzenia: 95%.
W przerwie niEKT udzieliło Zapieckowemu Radiu wywiadu "eterycznego" (cytując: "...bo w eterze się znaleźli!") – lub w innej wersji "ezoterycznego" lub wręcz "erotycznego" :-) - jak to niektórzy pomysłowi określili górnolotnie. Zapis tego wywiadu ukaże się być może u nas już niedługo.
- Musimy już iść – oznajmił Messalina, kiedy jego próby wycofania się ze sceny po angielsku, nie narażając się na atak publiczności, spełzły na niczym.
- Nieeee!!! – ryknęła publiczność w proteście ogólnym, klapiąc w łapki hałaśliwie. Niektórzy wstali, gotowi do zabarykadowania wyjścia, by zespół nie uciekł chyłkiem z Zapiecka.
- Ależ tak! No! – Messalina gorączkowo szukał wymówki – No... Taksówka już na nas czeka! – wymyślił w końcu chytrze
- Niech czeka! My zapłacimy! – nie dała się zwieść publiczność, klapiąc dalej.
- No dobra. Trzymam was za słowo. Bo to taksówka do Pułtuska! – orzekł Messalina.
- Nieważne! Grajcie!!! Jeszcze jeden! Jeszcze jeden! – skandowali ludzie, dopominając się o jakiś utwór na bis.
- No dobrze. – zgodził się zespół wielce wielkodusznie.
Sala wybuchła z ukontentowaniem radosnymi gwizdami i oklaskami.
- Zaśpiewamy razem "Keję". Ja biorę mikrofon i zaraz do was zejdę ze sceny! – zapowiedział Messalina
- Ej... – odezwał się po chwili z niejaką radosną satysfakcją Jacek Fimiak znad gitary i piwa - Nie wiem, czy zauważyłeś, ale jak powiedziałeś, że idziesz do nich, to te brawa jakoś takie mniejsze są! -
Messalina nie dał się jednak odstraszyć i zniechęcić, więc początek "Kei" spędził pod sceną, śpiewając „Keję”.
Koncert zakończył się w późnych godzinach nocnych. Wszyscy mieli nadzieję, że już niedługo usłyszą znowu taki "prodżekt szantowy" jak tego wieczoru w Zapiecku – pod banderą niEKT zjednoczone wspólne siły EKT Gdynia i Róży Wiatrów. Długo nie trzeba było czekac - dzień później niEKT wystąpiło "poprawinowo" w łódzkim pubie "Retro" – jako jeden z gości YAPY. Zaprezentowali ten sam repertuar – dało się jednak zauważyć, że klimat na widowni znacznie lepszy był jednak w Zapiecku, niż w "Retro". Czekamy więc teraz na kolejne Zapieckowe koncerty i na ponowne objawienie się sceniczne niEKT :-)
Z rzeczy ogólnych mniej cenzuralnych – czyli wiadomości dla bezpośrednio zainteresowanych:
zepsuty GPS w Johnowozie – czyli wizualizacja koncertu na budowie "Radwańska 2", w cieniu worków z cementem
teoria podwójnego kręgosłupa moralnego i wpływu ilości flażoletów na ten aspekt
różnorodność technik picia herbaty i problem sznureczka
"lista Fimiaka", czyli nowa afera rodzinna sceny szantowej
Simon & Garfunkel vs. Zejman i Garkumpel oraz najnowsza dieta alkoholowa z południa – i co z tego wynika
psychologia stosowana w wykonaniu Messaliny – analiza nienormalności kartki i konferansjera
oraz wiele innych... – na drugi raz przyjedźcie sami, to zobaczycie co się dzieje tutaj na żywo :-) Naprawdę, warto.
A już niedługo: relacja z zapieckowego koncertu warszawskiego zespołu Ponton, który gościł w Łodzi 17. marca.
Fotografie podczas koncertu niEKT wykonał jeden z uczestników imprezy. Dziękujemy serdecznie:-)
Joanna Krakowiecka (Jayin) (Naczelna Służba ds. Aktualności, Koncertów, Śpiewnika i Całej Reszty), 18.03.2005 r.
|